środa, 17 października 2012

Scena II - Wielka Improwizacja - ,,Dziady" cz. III - Adama Mickiewicza

Polemika Konrada z Bogiem. Spór poety - wieszcza ze Stwórcą oraz groźba bluźnierstwa w imię miłości do ojczyzny i narodu

Druga scena III części Dziadów Adama Mickiewicza została pomyślana jako monolog, a jego bohaterem  będzie Konrad, który czuje swoją wielkość, jest wykreowany na wybitną jednostkę i romantyczną osobowość. 

Dokuczająca mu samotność jest pretekstem do snucia rozważań na temat konieczności szukania odbiorców jego poezji.  

Wyjaśnia sobie, że chyba nie ma człowieka, który potrafiłby zrozumieć całą głębię jego twórczości. Według Konrada nieszczęśliwy musi być poeta próbujący ująć myśl w słowa, bo taki wysiłek prowadzi do przekłamania głosu i języka.  

Bohater, nawiązując do swoich pieśni, porównuje je do gwiazd, które poruszone dłonią Konrada, kołują w nieustannym ruchu, wydobywając przeróżne tony. Pozostają w stosunku do siebie w postaci tęczy lub akordów, spójne lub rozdzielone, zależnie od woli mistrza.  

Kiedy oderwie dłonie, a harmonijne dźwięki zatrzymają się w pędzie, w umyśle i sercu Konrada  zamieniają się w natchnienie. Słyszy on wówczas każdy ton, sam tworzy poezję, którą czuje w oku, w uchu, a widząc ją nawet w postaci obłoku, jest przekonany o jej niesłychanej wartości.

            „Boga, natury godne takie pienie!
            Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie.
            Taka pieśń jest siła, dzielność,
            Taka pieśń jest nieśmiertelność!
Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,
Cóż Ty większego mogłeś zrobić – Boże?”.

Konrad każe Bogu podziwiać swoje zdolności, kunszt artystyczny, lekkość lutni. Pieśni, wśród których czuje się jak ojciec, nazywa dziećmi – wieszczami.

„Patrz, jak te myśli dobywam sam z siebie,
            Wcielam w słowa, one lecą,
            Rozsypują się po niebie,
            Toczą się, grają i świecą;
            Już dalekie, czuję jeszcze,
            Ich wdziękami się lubuję,
            Ich okrągłość dłonią czuję,
            Ich ruch myślą odgaduję:
            Kocham was, me dzieci wieszcze!
            Myśli moje! gwiazdy moje!
    Czucia moje! wichry moje!
W pośrodku was jak ojciec wśród rodziny stoję,
            Wy wszystkie moje!”.

Jakąż moc musi odczuwać w sobie człowiek, który ośmiela się twierdzić, że jest większy od poetów tworzących na przestrzeni wielu wieków. Wszystkie przeznaczone dla nich pochwały i słowa uznania, zebrane w jedną całość, nie mogą mierzyć się z potęgą jego geniuszu.  

W chwili, będącej apogeum jego talentu, Konrad chce się przekonać, czy rzeczywiście jest najlepszym poetą, czy tylko rozbudził w sobie dumę. Uskrzydlona dusza poety, sięgająca rozpiętością ramion w przeszłość i w przyszłość, doleci do Boga, żeby zajrzeć w Jego uczucia.  

Konrad podkreśla swoją ziemską naturę, a ponieważ jest człowiekiem, serce i ciało zostawił w ojczyźnie, bo ponad wszystko ukochał rodaków.

     „Ja kocham cały naród! – objąłem w ramiona
     Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia,
     Przycisnąłem tu do łona,
     Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:
     Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,
     Chcę nim cały świat zadziwić,
Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec”.

Konrad informuje Boga, że posiada w sobie Moc, której potęgę porównuje do wulkanu, niekiedy dymiącego przez słowa. Nie czerpał jej z niczego, ona nie jest nabyta, bo nie można się Mocy nauczyć.

            „Jam się twórcą urodził:          
            Stamtąd przyszły siły moje,
            Skąd do Ciebie przyszły Twoje,
            Boś i Ty po nie nie chodził”.

Mistrz, mówiąc do Boga, wyraża przekonanie, że podobnie jak Stwórca nie lęka się utraty swojej potęgi. 

Przybył do nieba, żeby znaleźć sposób na zmuszenie ludzi do posłuszeństwa, gdyż do tej pory udało mu się skutecznie wypróbować swoją siłę na ptakach i gwiazdach. 

Chciałby ją wykorzystać do rządzenia ludzkimi duszami i zastanawia się, w jaki sposób mógłby tego dokonać.

„Nie bronią – broń broń odbije,
Nie pieśniami – długo rosną,
Nie nauką – prędko gnije,
Nie cudami – to zbyt głośno”.

Konrad pragnąłby rządzić duszami ludzi przy pomocy uczucia, które nosi w sobie. 

Prosi Boga o umożliwienie mu sprawowania władzy nad ludźmi, sądząc, że miałby większe osiągnięcia niż Stwórca, bo poprowadziłby rodaków do wolności, do poznania nowego świata.

„Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz,
Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył,
I większe niźli Ty zrobiłbym dziwo,
            Zanuciłbym pieśń szczęśliwą”.

Bohater jest wyobcowany w świecie, którym gardzi z racji jego przestarzałych struktur. Dziwi się sobie, że mocą swojego słowa nie próbował dotąd zburzyć utartych sposobów myślenia. Mimo to z całą stanowczością twierdzi, iż potrafiłby – sprężywszy się wewnętrznie – dorównać Bogu i prorokom.

„Ja chcę władzy, daj mi ją, lub wskaż do niej drogę!
O prorokach, dusz władcach, że byli, słyszałem,
I wierzę; lecz co oni mogli, to ja mogę,
Ja chcę mieć władzę, jaką Ty posiadasz,
Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz”.

Bóg nie zaszczycił  Konrada odpowiedzią i to lekceważenie doprowadza go do buntu i przekory wyrażonej w formie gniewnych oskarżeń. 

Bohater monologu zarzuca Bogu, że kiedy stwarzał świat, kierował się rozumem, nie miłością, a jemu wyrządził największą krzywdę. 

Obdarzył go bowiem nadnaturalnym umiłowaniem ludzi i nie pozwala okazywać im tego uczucia.

„Myślom oddałeś świata użycie,
Serca zostawiasz na wiecznej pokucie,
Dałeś mnie najkrótsze życie
I najmocniejsze uczucie. –

Hamowany przez anioła i podżegany do buntu przeciwko Stwórcy przez ducha złego Konrad ponownie próbuje nawiązać z Nim dialog. Grozi wręcz, że wyzwie Go na pojedynek serc. Wypomina, że nawet wtedy, gdy Bóg pozbawił go osobistego szczęścia, nie sprzeciwił się Jego woli.  

Teraz jednak, kiedy celem zabiegów Konrada jest niesienie ulgi i pomocy ojczyźnie, gdy on sam w imię wyższych wartości przyjął na siebie cierpienia narodu, będzie musiał zmierzyć się z Bogiem. Bohater przyjmuje tutaj postawę prometejską, ponieważ dobrowolnie poświęca siebie za naród i ojczyznę.

„Ja i ojczyzna to jedno.
Nazywam się Milijon – bo za milijony
Kocham i cierpię katusze”.

Od cierpliwej łagodności Konrad przechodzi do krzyku rozpaczy i wyrzuca Bogu, że przystępując do stworzenia świata, nie kierował się ojcowską miłością. 

Milczenie Boga, któremu z ufnością powierzył swoje zamiary; pogarda, jakiej doświadczył mimo szczerego wyznania tajemnic serca, doprowadziły Konrada do otwartego buntu wobec   woli Stwórcy i bluźnierstwa.

„Odezwij się, - bo strzelę przeciw Twej naturze;
Jeśli jej w gruzy nie zburzę,
To wstrząsnę całych państw Twoich obszarem;
Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:
Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:
Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale...”.

Diabeł dopowiedział – carem.

Wyczerpany nierównym, bezsilnym pojedynkiem z Bogiem Konrad traci przytomność i pada. 

Diabły kłócą się o wypuszczenie z rąk jego duszy i walczą z siłami sprawującymi nad nią opiekę. 

Wejście Księdza Piotra do celi samotnika – pokonanego większą mocą – przerywa spór nieziemskich postaci.

Następny wpis:   Scena  III  i  IV – ,,Dziady" cz. III – Adama Mickiewicza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz