wtorek, 13 września 2016

Adam Mickiewicz "Rybka"

Od dworu, spod lasa, z wioski,
   Smutna wybiega dziewica,
Rozpuściła na wiatr włoski
   I łzami skropiła lica.

Przybiega na koniec łączki,
   Gdzie w jezioro wpada rzeka;
Załamuje białe rączki
   I tak żałośnie narzeka:

«O wy, co mieszkacie w wodzie,
   Siostry moje Świtezianki,
Słuchajcie w ciężkiej przygodzie
   Głosu zdradzonej kochanki.

Kochałam pana tak szczerze,
   On mię przysięgał zaślubić,
Dziś księżnę za żonę bierze,
   Krysię ubogą chce zgubić.

Niechże sobie żyją młodzi,
   Niech się z nią obłudnik pieści,
Niech tylko tu nie przychodzi
   Urągać się z mych boleści.

Dla opuszczonej kochanki
   Cóż pozostało na świecie?
Przyjmijcie mię, Świtezianki!
   Lecz moje dziecię... ach, dziecię!»

To mówiąc rzewnie zapłacze.
   Rączkami oczy zasłoni
I z brzegu do wody skacze,
   I w bystrej nurza się toni.

Wtem z lasu, gdzie się dwór bieli,
   Tysiączne świecą kagańce[1],
Zjeżdżają goście weseli,
   Muzyka, hałas i tańce.

Lecz mimo tego hałasu
   Płacz dziecięcia słychać w lesie,
Wierny sługa wyszedł z lasu
   I dziecię na ręku niesie.

Ku wodzie obraca kroki,
   Gdzie łoza, gęsto spleciona,
Wzdłuż wykręconej zatoki
   Okryła rzeki ramiona.

Tam staje w ciemnym zakątku,
   Płacze i woła: «Niestety!
Ach, któż da piersi dzieciątku?
   Ach! gdzie ty, Krysiu, ach, gdzie ty?»

«Tu jestem, w rzece u spodu, —
   Cichy mu głos odpowiada —
Tutaj drżę cała od chłodu,
   A żwir mnie oczki wyjada.
 
Przez żwir, przez ostre kamuszki
   Fale mnie gwałtowne niosą;
Pokarm mój koralki[2], muszki.
   A zapijam zimną rosą».

Lecz sługa, jak na początku,
   Tak wszystko woła[3]: «Niestety!
Ach, któż da piersi dzieciątku?
   Ach, gdzie ty, Krysiu, ach, gdzie ty?»

Wtem się coś z lekka potrąci
   Śród kryształowej przezroczy,
Woda się z lekka zamąci,
   Rybka nad wodę podskoczy;

I jak skałka płaskim bokiem
   Gdy z lekkich rąk chłopca pierzchnie,
Tak nasza rybka podskokiem
   Mokre całuje powierzchnie.

Złotymi plamki nadobna,
   Kraśne ma po bokach piórka[4],
Główka jak naparstek drobna,
   Oczko drobne jak paciórka.

Wtem rybią łuskę odwinie,
   Spojrzy dziewicy oczyma;
Z głowy jasny włos wypłynie,
   Szyjka cieniuchna się wzdyma.

Na licach różana krasa,
   Piersi jak jabłuszka mleczne,
Rybią ma płetwę do pasa,
   Płynie pod chrusty nadrzeczne.

I dziecię bierze do ręki,
   U łona białego tuli,
«Luli, woła, mój maleńki,
   Luli, mój maleńki, luli».
 
Gdy dziecię płakać przestało,
   Zawiesza kosz na gałęzi
I znowu ściska swe ciało,
   I główkę nadobną zwęzi.

Znowu ją łuski powleką,
   Od boków wyskoczą skrzelki,
Plusła i tylko nad rzeką
   Kipiące pękły bąbelki.

Tak co wieczora, co ranka,
   Gdy sługa stanie w zakątku,
Wraz wypływa Świtezianka,
   Żeby dać piersi dzieciątku.

Za cóż[5] jednego wieczora
   Nikt nie przychodzi na smugi[6]?
Już zwykła przemija pora;
   Nie widać z dziecięciem sługi.

Nie może on przyjść tą stroną,
   Musi zaczekać troszeczkę,
Bo właśnie teraz pan z żoną
   Poszli przechadzką nad rzeczkę.

Wrócił się, czekał z daleka,
   Za gęstym usiadłszy krzakiem;
Lecz próżno czeka i czeka,
   Nikt nie powracał tym szlakiem.

Wstaje i dłoń w trąbkę zwinął,
   I patrzył przez palców szparę,
Ale i dzień już przeminął,
   I mroki padają szare.

Czekał długo po zachodzie,
   A gdy noc gwiazdy zapala,
Zbliża się z lekka ku wodzie
   I śledzi oczyma z dala.

Przebóg! cudy czy moc piekła!
   Uderza go widok nowy.
Gdzie pierwej rzeczułka ciekła,
   Tam suchy piasek i rowy.

Na brzegach porozrzucana
   Wala się odzież bez ładu,
Ani pani, ani pana
   Nie widać nigdzie ni śladu.

Tylko z zatoki połową
   Sterczał wielki głazu kawał
I dziwną kształtu budową
   Dwa ludzkie ciała udawał.

Zdumiewa się wierny sługa,
   Rozpierzchłych myśli nie złowił;
Przeszła godzina i druga,
   Nim wreszcie słówko przemówił.

«Krysiu, o Krysiu!» zawoła:
   Echo mu «Krysiu» odpowie,
Lecz próżno patrzy dokoła,
   Nikt nie pokazał się w rowie.

Patrzy na rów i na głazy,
   Otrze pot na licu zbladłem,
I kiwnie głową trzy razy,
   Jakby chciał mówić: już zgadłem.

Dzieciątko na ręce bierze,
   Śmieje się dzikim uśmiechem,
I odmawiając pacierze
   Wraca do domu z pośpiechem.

                                                                                     Adam Mickiewicz, Wybór poezji, Warszawa 1955, s. 170-175



[1] kagańce — tu: rodzaj latarń używanych dawniej na Białorusi dla oświetlania drogi nocą; żelazne koszyki na drążku z palącymi się wewnątrz smolnymi gałkami.
[2] koralki — rodzaj wodorostów.
[3] tak wszystko woła — „wszystko” użyte w znaczeniu: ciągle (prowincjonalizm).
[4] piórka — tu: płetwy.
[5] za cóż (prowinc.) — dlaczego.
[6] smug — łąka.


wtorek, 6 września 2016

Adam Mickiewicz "Świtezianka"

Jakiż to chłopiec piękny i młody?
   Jaka to obok dziewica?
Brzegami sinej Świtezi wody
   Idą przy świetle księżyca.

Ona mu z kosza daje maliny,
   A on jej kwiatki do wianka;
Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny,
   Pewnie to jego kochanka.

Każdą noc prawie, o jednej porze,
   Pod tym się widzą modrzewiem.
Młody jest strzelcem w tutejszym borze,
   Kto jest dziewczyna? ja nie wiem.

Skąd przyszła? darmo śledzić kto pragnie,
  Gdzie uszła? nikt jej nie zbada.
Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie,
  Jak ognik nocny przepada.

„Powiedz mi, piękna, luba dziewczyno, —
  Na co nam te tajemnice, —
Jaką przybiegłaś do mnie drożyną?
  Gdzie dom twój, gdzie są rodzice?

Minęło lato, zżółkniały liścia
 I dżdżysta nadchodzi pora,
Zawsze mam czekać twojego przyścia
  Na dzikich brzegach jeziora?

Zawszeż po kniejach jak sarna płocha,
  Jak upiór błądzisz w noc ciemną?
Zostań się lepiej z tym, kto cię kocha,
  Zostań się, o luba! ze mną.

Chateczka moja stąd niedaleka
  Pośrodku gęstej leszczyny;
Jest tam dostatkiem owoców, mleka,
  Jest tam dostatkiem zwierzyny".

„Stój, stój, odpowie, hardy młokosie,
  Pomnę, co ojciec rzekł stary:
Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie,
  A w sercu lisie zamiary.

Więcej się waszej obłudy boję,
  Niż w zmienne ufam zapały,
Może bym prośby przyjęła twoje;
  Ale czy będziesz mnie stały?"

Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,
  Piekielne wzywał potęgi,
Klął się przy świętym księżyca blasku,
  Lecz czy dochowa przysięgi?

"Dochowaj, strzelcze, to moja rada:
  Bo kto przysięgę naruszy,
Ach, biada jemu, za życia biada!
  I biada jego złej duszy!"

To mówiąc dziewka więcej nie czeka,
  Wieniec włożyła na skronie
I pożegnawszy strzelca z daleka,
  Na zwykłe uchodzi błonie.

 Próżno się za nią strzelec pomyka,
  Rączym wybiegom nie sprostał,
Znikła jak lekki powiew wietrzyka,
  A on sam jeden pozostał.

Sam został, dziką powraca drogą,
  Ziemia uchyla się grząska,
Cisza wokoło, tylko pod nogą

Zwiędła szeleszcze gałązka.

Idzie nad wodą, błędny krok niesie,
  Błędnymi strzela oczyma;
Wtem wiatr zaszumiał po gęstym lesie,
  Woda się burzy i wzdyma.

Burzy się, wzdyma, pękają tonie,
  O niesłychane zjawiska!
Ponad srebrzyste Świtezi błonie
  Dziewicza piękność wytryska.

Jej twarz jak róży bladej zawoje,
  Skropione jutrzenki łezką;
Jako mgła lekka, tak lekkie stroje
  Obwiały postać niebieską.

„Chłopcze mój piękny, chłopcze mój młody,
  Zanuci czule dziewica;
Po co wokoło Świtezi wody
  Błądzisz przy świetle księżyca?

Po co żałujesz dzikiej wietrznicy,
  Która cię zwabia w te knieje:
Zawraca głowę, rzuca w tęsknicy
  I może jeszcze się śmieje?

Daj się namówić czułym wyrazem,
  Porzuć wzdychania i żale,
Do mnie tu, do mnie, tu będziem razem
  Po wodnym pląsać krysztale.

Czy zechcesz niby jaskółka chybka
  Oblicze tylko wód muskać,
Czy zdrów jak rybka, wesół jak rybka,
  Cały dzień ze mną się pluskać.

A na noc w łożu srebrnej topieli
  Pod namiotami zwierciadeł,
Na miękkiej wodnych lilijek bieli,
  Śród boskich usnąć widziadeł".

Wtem z zasłon błysną piersi łabędzie,
  Strzelec w ziemię patrzy skromnie,
Dziewica w lekkim zbliża się pędzie
  I "Do mnie, woła, pójdź do mnie".

I na wiatr lotne rzuciwszy stopy,
  Jak tęcza śmiga w krąg wielki,
To znowu siekąc wodne zatopy,
  Srebrnymi pryska kropelki.


Podbiega strzelec i staje w biegu,
  I chciałby skoczyć, i nie chce;
Wtem modra fala, prysnąwszy z brzegu,
  Z lekka mu w stopy załechce.

I tak go łechce, i tak go znęca,
  Tak się w nim serce rozpływa,
Jak gdy tajemnie rękę młodzieńca
  Ściśnie kochanka wstydliwa.

Zapomniał strzelec o swej dziewczynie,
  Przysięgą pogardził świętą,
Na zgubę oślep bieży w głębinie,
  Nową zwabiony ponętą.

Bieży i patrzy, patrzy i bieży;
  Niesie go wodne przestworze,
Już z dala suchych odbiegł wybrzeży,
  Na średnim igra jeziorze.

I już dłoń śnieżną w swej ciśnie dłoni,
  W pięknych licach topi oczy,
Ustami usta różane goni
  I skoczne okręgi toczy.

Wtem wietrzyk świsnął, obłoczek pryska,
  Co ją w łudzącym krył blasku;
Poznaje strzelec dziewczynę z bliska,
  Ach, to dziewczyna spod lasku!

„A gdzie przysięga? gdzie moja rada?
Wszak kto przysięgę naruszy,
 Ach, biada jemu, za życia biada!
I biada jego złej duszy!

Nie tobie igrać przez srebrne tonie
  Lub nurkiem pluskać w głąb jasną;
Surowa ziemia ciało pochłonie,
  Oczy twe żwirem zagasną.

A dusza przy tym świadomym drzewie
  Niech lat doczeka tysiąca,
Wiecznie piekielne cierpiąc żarzewie
  Nie ma czym zgasić gorąca".

Słyszy to strzelec, błędny krok niesie,
  Błędnymi rzuca oczyma;
A wicher szumi po gęstym lesie,
  Woda się burzy i wzdyma.

Burzy się, wzdyma i wre aż do dna,
  Kręconym nurtem pochwyca,
Roztwiera paszczę otchłań podwodna,
  Ginie z młodzieńcem dziewica.

Woda się dotąd burzy i pieni,
  Dotąd przy świetle księżyca
Snuje się para znikomych cieni;
  Jest to z młodzieńcem dziewica.

Ona po srebrnym pląsa jeziorze,
  On pod tym jęczy modrzewiem.
Kto jest młodzieniec? strzelcem był w borze.
  A kto dziewczyna? ja nie wiem.

                                                                       Adam  Mickiewicz, Wybór poezji, Warszawa 1955, s. 165-170